Zenon LEAN Zawodowiec

Wybuch wstrząsnął halą! Towarzyszył mu ogłuszający huk oraz silny podmuch powietrza. Drobne przedmioty pospadały z regałów, którymi zakołysała eksplozja. W kilka sekund po tym, jak opadł kurz, załączyły się zraszacze przeciwpożarowe. Zakładowe syreny alarmowe rozpoczęły swój koncert. Zenon ze spokojem podniósł się z podłogi. Otrzepał spodnie i rozejrzał dokoła. W deszczu padającym spod sufitu niewiele można było dostrzec. Szybko jednak zorientował się, że nikomu nic się nie stało. Na szczęście… Tak, miarka się przebrała! Zenon przecież wielokrotnie próbował zebrać zespół, aby opracować standard prowadzenia testów szczelności zbiorników wysokociśnieniowych. Kierownicy jednak nigdy nie mieli na to czasu, a dyrekcja wydawała się nie dostrzegać w tym żadnego problemu – przecież wszystko działa jak należy, od lat. A teraz, na zebraniu sztabu kryzysowego, to on został uznany za winnego! To Zenon nie przygotował standardów na czas!

To był ciężki koniec tygodnia. Piątkowa afera ze zbiornikiem sprężonego powietrza całkowicie załamała Zenona. Tego dnia wyszedł z pracy jako ostatni. Czuł, że właśnie żegna się z tym miejscem raz na zawsze. A przecież nie minęły jeszcze nawet trzy miesiące jego okresu próbnego. Tak bardzo cieszył się, że można tu wiele dobrego zrobić. A tymczasem nie zdążył niczym się wykazać, nic wdrożyć, nikogo przekonać do swoich spostrzeżeń. I już pewnie nie zdąży…

Dziś postanowił pozostawić swój samochód na firmowym parkingu i pójść do domu piechotą. „Będę miał czas wszystko przeanalizować”– postanowił. Wrócił myślami do swojego pierwszego dnia w tej firmie. Przypomniał sobie dokładnie, jak on wyglądał, krok po kroku, minuta po minucie. I co wtedy myślał, jak wiele chciał poprawić, jak wiele usprawnić.

Początki

Poniedziałkowy poranek przywitał go śpiewem ptaków i ostrym słońcem. Początek kwietnia był dla Zenona wybawieniem. Po wielu miesiącach jesiennej i zimowej szarugi nareszcie zrobiło się pięknie. A do tego zaczynał dziś nową pracę! Pierwszy dzień kwietnia, Prima Aprilis! Ciekawość nowego miejsca i nowych ludzi kazała Zenonowi odłożyć na bok podejrzenia, że coś może pójść nie tak, że życie może sobie z niego zażartować. Dziś otwierał nowy, jakże ważny dla niego, rozdział życia zawodowego.

Dostał się tu z ogłoszenia na portalu internetowym. Wysłał aplikację, przeszedł pierwszy etap, a później kolejne, aby po trzech tygodniach intensywnych kontaktów z nowym pracodawcą otrzymać ofertę pracy.

„Samodzielny Specjalista ds. Usprawniania Procesów – to brzmi dumnie!”

– myślał w drodze. Zwłaszcza to „samodzielny” – będzie podlegał bezpośrednio dyrektorowi zakładu i z poziomu innych kierowników działał na rzecz wszystkich działów. To awans! Wcześniej pracował pod Lean managerem w dużej korporacji, a od dziś będzie sam wyznaczał kierunki leanowych działań!

Pierwsze zasieki do pokonania to brama główna i strzegąca jej ochrona. Zenon z uśmiechem przywitał się z dwójką strażników i przedstawił cel swojej wizyty. „Zaczynam tu dziś pracę!” – niemal wykrzyknął. I z nieudawanym uśmiechem podał przez okienko swój dowód osobisty. Ochroniarz wcale nie wydawał się być tym uradowany. Coś tam mruknął i podał mu kilka kwitów. Rzucił tylko: „do podpisania!” i zajął się mieszaniem herbaty stojącej na jego biurku. Wzrok utkwił w monitorze komputera, na którym oglądał transmisję meczu piłki nożnej.

Zenon nie protestował. Nie zapytał o nic, tylko karnie podpisał „potwierdzenie przeszkolenia BHP, zapoznanie z zasadami poruszania się po zakładzie, zobowiązanie do zwrotu tymczasowej karty ID” oraz kilka innych świstków, których znaczenia nie rozumiał. Postanowił jednak, że pierwszego dnia nie będzie o nic dopytywał, tylko rozejrzy się uważnie w tym nowym miejscu. Po tej milczącej procedurze ochroniarz przeżuwając pączka zapijanego dopiero co przygotowaną herbatą, wskazał główne drzwi do budynku.

„Do środka, potem w prawo, do kadr!”

– rzucił ochroniarz przez ramię, nie odrywając wzroku od ekranu monitora. Bez słowa podał mu jeszcze bezimienną kartę z napisem „Visitor” i zabrał podpisane przez Zenona dokumenty. Jednym ruchem rzucił je na stos innych, podobnych papierów i zagryzł pączkiem. Mecz wchodził zapewne w decydującą fazę, bo podgłośnił dźwięki i zatrzasnął okienko stróżówki. Zenon, nieco zdezorientowany, udał się we wskazanym kierunku.

Kadry, jak kadry – kilka kobiet zanurzonych w stertach dokumentów. Zenon stojący w drzwiach ich biura nie wzbudził zainteresowania. W milczeniu pracowały skupione, wpatrując się w swoje monitory. Żadna z nich nie podniosła nawet wzroku, aby dać mu jakikolwiek sygnał, że może zacząć mówić. Nieśmiało podszedł do najbliższego biurka, przy którym siedziała chyba najmłodsza z kadrówek. „Dzień dobry, zaczynam dziś u was pracę” – zagadnął, pokazując swój dowód osobisty. Podniosła wzrok, jakby z wyrzutem, spojrzała na dokument w jego dłoni i sięgnęła do szuflady.

„Aaaa, OK. Proszę to wypełnić”

– powiedziała beznamiętnie, podając mu kilka kartek papieru. Zenon rozejrzał się za miejscem, gdzie mógłby usiąść i przejrzeć dokumenty. „Na korytarzu jest stolik i długopisy” – rzuciła druga z kobiet. Ta nawet mogłaby mu się spodobać. Wyglądała miło – do czasu, aż się odezwała. Po tym krótkim komunikacie powróciła do pracy. „Strasznie smutni ludzie” – pomyślał Zenon i, już bez uśmiechu, wyszedł na zewnątrz. Przysiadł na krześle i przejrzał formularze, które dostał do wypełnienia.

Dane osobowe? Przecież przekazał już wszystko w swojej aplikacji, a jego CV mogłoby służyć za wzór dla innych. Poza tym miał podpisać jakieś oświadczenia podatkowe, których do końca nie rozumiał. Z resztą potwierdzał już, że zapoznał się z regulaminem pracy oraz regulaminem wynagradzania. Z tym że nie dostał tych dokumentów nawet do wglądu. Nie było ich także na korytarzu. Na tablicy informacyjnej Działu Kadr wisiały ulotki dotyczące wyprzedaży kosmetyków z informacją: „Szczegóły w kadrach” oraz kalendarz firmowy na ubiegły rok.

Zenona zdziwiło także to, że wśród dokumentów znajdowała się również jego umowa o pracę. Była już podpisana przez „osobę uprawnioną do reprezentowania pracodawcy”. Nie tego się spodziewał – liczył, że umowę podpisze w obecności nowego szefa, dyrektora zakładu, a jej zawarcie przypieczętują uściskiem dłoni. Nic z tych rzeczy – wygląda na to, że tutaj to tylko formalność, żadnych ceregieli. OK, pobieżnie przejrzał i podpisał to, co otrzymał w kadrach. Wrócił do tego samego biurka i w milczeniu położył na nim dokumenty.

Czuł się nieswojo, ale postanowił dostosować się do nowych warunków. Kadrówka przejrzała, czy wszystko zostało podpisane. Następnie włożyła dokumenty do papierowej teczki. Czarnym markerem napisała na niej:

„Zenon Zawodowiec. Kaizeny. Pod dyrektorem”

i wrzuciła ją do kuwety z napisem „Nowi”. Zenon poczuł się dosyć dziwnie. Nie tego się spodziewał, zupełnie nie tego. To co nastąpiło później, zupełnie go już nie zdziwiło. „Pójdzie pan przez halę i magazyn do końca ściany, potem na górę po schodkach, tam po lewej jest pana biuro. Dyrektora dzisiaj nie ma. Jutro też go nie będzie, więc luz, może się pan trochę poobijać” – rzuciła z krzywym uśmiechem. Na odchodne wręczyła mu ciężki, lekko zakurzony segregator.

„Procedurki do poczytania!”

zabrzmiało na pożegnanie. „No dobra, zobaczmy, co jest dalej” – pomyślał  lekko zdezorientowany Zenon i skierował swoje kroki ku drzwiom hali produkcyjnej.

Po otwarciu skrzypiących drzwi ukazał mu się dziwny widok. Dosyć dużo ludzi skupionych było na pracy. Przekładali coś z miejsca na miejsce. Wkładali do maszyn, naciskali jakieś dźwignie, wyciągali. Jedni robili to jakby w pośpiechu, podczas gdy inni siedzieli na kartonach. Niektórzy z nich wpatrzeni w swoje telefony, inni z beznamiętnym wyrazem twarzy wpatrzeni jakby w dal. Najdziwniejsze było to, że nikt tu ze sobą nie rozmawiał. Nikt się nie uśmiechał. „Kolejni smutni ludzie” – pomyślał Zenon, przypominając sobie atmosferę panującą w kadrach i brak kontaktu z ochroną firmy na bramie. Zenon próbował wypatrzeć jakiegoś lidera, kierownika zmiany albo mistrza, jakkolwiek by się nie nazywał. Kogoś, kto ogarnia tych wszystkich ludzi. Nikt jednak nie wyglądał na dowodzącego pracownikami. No chyba, że jest nim osiłek siedzący przed komputerem w małej kanciapie pod schodami. Ale póki co,Zenon nie zamierzał go poznawać. Ogolona głowa i sporej wielkości tatuaże na przedramionach nie zachęcały do zapoznania się z tym typkiem.

Poza brakiem jakiejkolwiek współpracy, na co Zenon był wyczulony, wszak miał duszę humanisty, zauważył także sporo materiału produkcyjnego i opakowań kartonowych. Poustawiane były na paletach w raczej przypadkowych miejscach. Świadczyło o tym to, że co chwilę ktoś paleciakiem przestawiał paletę z miejsca na miejsce, aby wydobyć dla siebie coś, co akurat potrzebował. Niepokojący był też sposób używania wózków widłowych: w każdym z nich tkwił kluczyk i co chwilę korzystała z nich inna osoba. Dokładnie w tym samym celu, aby coś przestawić na bok i dostać się do czegoś w głębi. Następnie wózek był porzucany byle gdzie, w przypadkowym miejscu.

Zenon nie czuł się bezpiecznie w takim otoczeniu. Tym bardziej, że był przyzwyczajony do jasno rozdzielonych dróg komunikacji dla wózków i dla pieszych. W jego poprzednim zakładzie, oddziale światowej korporacji, większość ścieżek oddzielono nawet barierkami, a na kluczowych skrzyżowaniach ustawiono lustra i furtki. Tutaj wszystko było płynne, żadnych granic. Materiał stał częściowo między maszynami, a częściowo na drodze pomiędzy gniazdami produkcyjnymi. Nie ufał wózkom, które chaotycznie poruszały się pomiędzy paletami. Czym prędzej skierował swoje kroki do magazynu, w kierunku swojego nowego biura.

Ostatnim rzutem oka dostrzegł wielką plamę oleju na podłodze największego gniazda produkcyjnego. Migający, czerwony Andon informował o awarii. Nie wywoływał on jednak żadnego poruszenia. Załoga gniazda rozsiadła się na kartonach i zanurzyła w swoich telefonach komórkowych. „Dlaczego ten osiłek z tatuażami się tym nie interesuje?” – pomyślał Zenon przystając na chwilę. Szybko jednak porzucił pomysł zgłębiania tego tematu. Przecież postanowił, że pierwszego dnia tylko obserwuje i do niczego się nie wtrąca.

Pomiędzy halą produkcyjną a magazynem znajduje się warsztat mechaników. A przynajmniej tak się Zenonowi wydaje, bo drzwi są zamknięte, a przy domofonie wisi odręcznie wypisana kartka „Zanim zadzwonisz, upewnij się, że maszyna jest NAPRAWDĘ niesprawna.

„Wyłącz i włącz ją ponownie i sprawdź, czy działa!”

– Zenon przystanął na chwilę przy tym osobliwym komunikacie. „Wygląda na to, że mechanicy muszą być bardzo zajęci” – pomyślał i wszedł do magazynu.

Pierwsze spotkanie z magazynierem nie wypadło dobrze. A w zasadzie mogło skończyć się bardzo źle. Zenon niemal zderzył się z paletą wiezioną przez wózek widłowy, zza której magazynier nie miał cienia szansy, aby go dostrzec. Zenon odskoczył, a wózkowy zamaszyście zakręcił i postawił paletę dokładnie tam, gdzie znajdowało się przejście z hali produkcyjnej do magazynu. Po sekundzie bez słowa odjechał „No, no – uważaj na siebie!” – przeszło przez myśl Zenonowi. Uważnie wkroczył między regały. Tutaj także nie było żadnych ścieżek. Starał się więc iść „na azymut”, w kierunku przeciwległego końca fabryki, gdzie miało znajdować się jego nowe biuro.

Po drodze, idąc przez magazyn, jeszcze jeden obrazek przykuł jego uwagę. Jakiś człowiek wspiął się po regale na jego drugi poziom i, trzymając się jedną ręką słupka, drugą zrzucał niewielkie kartony na podłogę. Uderzały z głuchym dźwiękiem o beton. Dwa z nich rozbiły się tak, że drobne, metalowe części rozsypały się na podłogę. Magazynier po chwili zeskoczył z regału i wrzucił kartony na niewielki wózek, który popchnął przed sobą w kierunku hali produkcyjnej. Zanim to zrobił, nogą zmiótł rozsypane części pod regał.

Na końcu magazynu, tuż przy rampach do załadunku ciężarówek, Zenon dostrzegł sporą grupkę ludzi. Kilkanaście osób pracowało w pocie czoła. Podzieleni byli na dwa zespoły. Jeden pracował w kącie z napisem:

„SORTOWANIE”

gdzie rozrywali opakowania i niewielką część produktów przekazywali drugiemu zespołowi (przy użyciu długiej na dwa metry ślizgawki), a większość wrzucali do dużego, czerwonego kontenera z napisem „ZŁOM”. Druga ekipa odbierała przesortowane produkty i coś przy nich manipulowała. Nad nimi widniał napis:

„NAPRAWY i MODYFIKACJE”

Tutaj także stał duży, czerwony kontener. „Widocznie nie wszystko daje się naprawić” – pomyślał Zenon. „Dobra, dziś o nic nie będę pytał!” – przeszło mu przez myśl po raz kolejny. Przecież był już u celu, jeszcze tylko metalowymi schodkami dostać się na górę i dotrze do swojego nowego biura.

Zanim jednak to się stało, przystanął jeszcze na chwilę. Pod schodami, za stosem połamanych palet, znajdował się… kącik 5S! Zenon jednak się nie ucieszył – zgromadzone tam sprzęty były w opłakanym stanie (kilka starych mioteł i jakaś szufelka), a tablica cieni, kiedyś zapewne lśniąca i kolorowa, pokryta była grubą warstwą kurzu. Ktoś palcem napisał na nim „5S = zdechły pies!”. Zenon odwrócił wzrok. Jeszcze tylko kilkanaście schodków i dotrze na miejsce. Napis na drzwiach głosi dumnie, że za nimi znajduje się…

„Biuro Ciągłego Doskonalenia”

W środku Zenon nie zastał nikogo. Trzy biurka pokrywały jakieś papierzyska. W kącie ktoś ustawił trzy krzesła i stolik, na którym dostrzegł karty do gry i puste puszki po napojach. Na ścianie wisiała tablica „Zakładowe KPI’e” z wykresami i arkuszami PDCA. Przyjrzał się uważniej: daty pochodziły sprzed dwóch lat, a większość działań nie została zamknięta.

Powrót na ziemię

Tak, początki były bardzo trudne. Zenon po pierwszym dniu był załamany. Liczył wtedy jednak na to, że dyrektor zakładu umożliwi mu działanie, że będzie wspierał jego ambitne pomysły, że krok po kroku będą porządkować ten chaos. Zenon przypomniał sobie treść ogłoszenia o pracę, na które odpowiedział: „Dynamiczna firma z obszaru… poszukuje doświadczonego… do młodego zespołu. Osoba powinna charakteryzować się odpornością na stres…” itd. Spełniał wszystkie warunki, dlatego pewnie został zatrudniony.

Zenon postanowił podjąć wyzwanie. Dziś, po trzech miesiącach, Zenon stanął nad przepaścią. Przez trzy miesiące zdążył jedynie dobrze zdiagnozować sytuację i zaproponować dyrektorowi kierunki działań. Przygotował nawet mapę drogową, na której rozpisał najbliższe trzy lata swoich działań. W zasadzie nie swoich, ale całego zakładu. Bo przecież miał u boku dyrektora zmieniać świat na lepsze. Miał przynieść metody, narzędzia i rozwiązania, których nauczył się w poprzednich firmach.

Dziś dyrektor albo uwierzy swoim kierownikom, albo Zenonowi Kierownicy jednak nie lubili go już od pierwszego dnia. Uważali, że „chodzi i węszy, aby znaleźć na nich haki” – tak mu doniósł znajomy podczas obiadu na stołówce. Dlatego też przy pierwszej nadarzającej się okazji wsadzili go na minę. Cała wina za wybuch została przeniesiona na „nowego leanowca”, jak mówili o nim z pogardą. Zenon wiedział doskonale, że ten garnitur został dla niego uszyty przez szefów produkcji, magazynu i utrzymania ruchu.

To u nich spędził najwięcej dni w swoich pierwszych tygodniach pracy. Poniedziałek będzie sądnym dniem. Dyrektor zaprosił wszystkich na spotkanie do siebie. Za chwilę okaże się, jakie będą dalsze losy Zenona Zawodowca, Samodzielnego Specjalisty ds. Usprawniania Procesów. Zenon nacisnął klamkę i wszedł do sali konferencyjnej…


Chcesz się dowiedzieć, co było dalej?
Zapytaj Zenona osobiście, znajdziesz go na stronie:
https://www.linkedin.com/in/zenon-zawodowiec
Zaproś go do grona znajomych!